Katedra w Barcelonie. W sercu Katalonii
Katedra w Barcelonie
Ildefonso Falcones
przeł. Magdalena Płachta
Albatros 2017
Katedra w Barcelonie ma miliony sprzedanych egzemplarzy, przetłumaczona i wydana w ponad 40 krajach. Po raz pierwszy ukazała się w 2006 roku jako literacki debiut adwokata specjalizującego się w prawie cywilnym. Ildefonso Falcones wkroczył na scenę literacką z rozmachem: jego powieść historyczna ma 704 strony.
Falcones pisał ją przez pięć lat, spędzając mnóstwo czasu nad badaniem źródeł o średniowiecznej Katalonii. W Hiszpanii Katedra w Barcelonie przez 13 miesięcy nieprzerwanie zajmowała pierwsze miejsce list bestsellerów.
Piszę o tym nie bez powodu. Bo książka wcale nie jest tak oczywistym hitem jak mogą na to wskazywać powyższe statystyki. Ani tak wciągająca jak choćby Cień wiatru Carlosa Ruiza Zafóna. Można by nawet powiedzieć, że Katedra w Barcelonie jest… nudna. Skąd więc ta popularność?
Barcelona – miasto wolnych obywateli
Rozmach historyczny robi wrażenie. To z pewnością jedna z tych powieści, z których można się uczyć historii Katalonii. Polskiemu czytelnikowi na niewiele to się zda, jeśli specjalnie nie interesuje się, o co chodziło w poszczególnych wojnach. Na pewno bliski mu będzie znajomy w naszej szerokości geograficznej los chłopa.
Ale nie chłopski los jest tu ważny. Bo prym wiedzie miasto.
U stóp Bernata rozciągało się miasto.
– Patrz, synu, to Barcelona – rzekł do Arnaua, który spał słodko, wtulony w jego pierś. – Tu będziemy wolni.
Katedra w Barcelonie opowiada historię katalońskiego chłopa, który chcąc ratować syna, ucieka do katalońskiej stolicy. Historia ojca i syna staje się opowieścią o przetrwaniu i potrzebie wolności. Jedno i drugie udaje się niejako zrealizować w budowę katedry ludu z figurą Maryi, której mogą zwierzyć.
Santa Maria del Mar w dzielnicy La Ribera
Postaci Bernata (ojca) i Arnaua (syna) Estanyola nie są przekonujące i daleko im do językowego wyrazistego charakteru chłopskich postaci z powieści Wiesława Myśliwskiego czy Mariana Pilota.
U Falconesa są papierowe. Takie same też wydają mi się zresztą w serialu zrealizowanym na podstawie powieści. Do obejrzenia na Netflixie. Poza tym, że papierowe, to w serialu dodatkowo nieznośnie patetyczne.
Za to podmiot zbiorowy – jak można by po szkolnemu nazwać mieszkańców nadmorskiej dzielnicy La Ribera – jest namacalny. Czuć pot, odór i zmęczenie. Tak smakuje i pachnie bieda.
Centrum na peryferiach
To właśnie mieszkańcy tej ubogiej dzielnicy budują swoją katedrę maryjną: kościół Santa Maria del Mar. Do dziś zresztą przypomina o tym płaskorzeźba bastaix – tragarza noszącego kamienie potrzebne do budowy kościoła.
Klimat rozrastającego się miasta, w którym krzyżują się szlaki handlowe, jest największym magnesem w powieści. Barcelona u progu XIV wieku ciąży ku morzu.
La Ribera z pozoru tylko jawi się jako obrzeża miasta, jej margines. Jednak to tu de facto toczy się prawdziwe życie. Tu buduje się katedra mieszkańców, którzy – kiedy przyjdzie pora – upomną się o jednego ze swoich.
Poddany osądowi wielkiej inkwizycji Arnau ocali życie dzięki mieszkańcom Ribery. Łączy go z nimi wspólny los budowniczego katedry Santa Maria del Mar.
Barcelona należy do jej mieszkańców
I tak wraz z postępującą budową relacje między centrum a peryferiami zaczynają się w powieści przemieszczać i ciążyć w stronę morza. A więc i mieszkańców La Ribera. To oni dbają o swój kościół. Troszczą się prawdziwie o miasto, a nie o politykę monarchy, Kościoła czy bogacących się handlarzy.
W całej Katalonii trudno o miejsce, które lepiej uosabiałoby mieszkańców Barcelony.
Miasto ludu – w takiej Barcelonie jesteśmy razem z Arnauem, w otoczeniu kościoła Santa Maria del Mar.
Zajrzeć do La Ribera
I dziś jest coś swojskiego w dzielnicy La Ribera.
Santa Maria del Mar stoi jakby na uboczu, w bocznej uliczce. Tuż przy niej znajduje się mały skwerek z kamiennymi ławkami.
Stąd do morza już tylko parę kroków. Jest cicho. W każdy razie tak jest jeszcze w tym pandemicznym czasie.
29 maja 2021