Poczucie kresu i niepewność narracji


„W tym wieku każda relacja ma swój termin ważności” – usłyszałam ze zdziwieniem przez telefon. 


Każdego dnia, żeby podać tylko jeden przykład, wszyscy konsumujemy znacznie więcej życia w mediach społecznościowych, niż jesteśmy w stanie przeżyć w rzeczywistości. Ludzie żyjący swoim drugim życiem w socialach nie gotują obiadu tylko po to, żeby go zjeść – gotują obiad, żeby pokazać na Instagramie, co i jak przygotowują oraz jak fascynujące (i zawsze szczęśliwe) jest ich życie. Chyba każdy zaglądający na TikToka musiał choćby raz zadać sobie pytanie: czy tylko ja nie zaczynam dnia od tańca?

Podwójne życie to mroczna strona ludzkich dążeń.

Wejście do świata Barnesa jest jak powrót do domu – do codziennej nudnej rutyny, do samotności lub do bratnich dusz, do złych i lepszych dni, do doceniania małych przyjemności, które sprawiają, że życie jest w tym wszystkim dziwnie przyjemne. Prawdziwy świat – tak, stamtąd pochodzę. Barnes z pewnością miał rację. Ale czy na pewno żyjemy prawdziwszą wersją siebie?

Jedyna historia, którą mamy

Ciekawe jest to, w jaki sposób Barnes uświadamia nam, że większość z nas ma tylko jedną historię do opowiedzenia. I to nasza pamięć jest tym, co nas definiuje. Nasza przeszłość sprawia, że jesteśmy rozpoznawalni i wyróżniamy się z tłumu. Na koniec dnia (i życia) tylko przeszłość sprawia, że nasze nudne i rozmijające się z planami życie staje się niezwykłe – dla kogoś i dla nas samych w opowieści. 

O tej twórczej roli pamięci jest właśnie „Poczucie kresu”, nagrodzona Man Booker Prize.

Tony Webster – główny bohater powieści i jednocześnie jej narrator – jest jednym z tych „zwyczajnych ludzi”, którzy prowadzą „normalne” życie. W tym przypadku „normalność” oznacza nudne i niewymagające życie. Widzimy go jako emerytowanego rozwodnika, który próbuje zrozumieć, co wydarzyło się w jego młodości.

Pęknięcie pamięci

Akcja rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych. Jest przeszłość, w której Tony wspomina swoje szkolne lata i przyjaźń z Adrianem, a także swój związek z Veronicą. Jest też teraźniejszość, w której Tony próbuje wyjaśnić, co wydarzyło się w przeszłości. 

Wierzymy w to, co ma nam do powiedzenia. Wierzymy w to, ponieważ on sam w to wierzy, ponieważ wszyscy wierzymy w naszą pamięć i osąd, bez względu na to, ile razy powtarzamy sobie, jak bardzo bywają zawodne. 

Myślimy więc, że Veronica jest okropna, jej rodzina to snoby, a Tony był naiwny, kiedy ich poznał. Ale potem Veronica przedstawia dokument o niepodważalnej mocy – list sprzed lat, napisany własnoręcznie przez Tony’ego – i wszystko się zmienia.

To genialny ruch ze strony Barnesa, który udowadnia, jakim jest mistrzem formy. Dotychczasowe interpretacje Tony’ego legły w gruzach, podobnie jak jego rozumienie przeszłości i teraźniejszości, a także rozumienie samego siebie.

Potem dowiaduje się czegoś jeszcze, a przynajmniej tak mu się wydaje, a potem jeszcze czegoś innego i za każdym razem musi na nowo szukać równowagi. I nowej wersji swojej pamięci.

Powieść przynosi serię padających jak kostki domina rzeczy – zdawało się – pewnych, aż w końcu nie wiemy, co myśleć. Czy pamięć poleruje naszą przeszłość, aby nas chronić? A może taka jest natura wieku dojrzałego? 

Jak często opowiadamy historię życia? Jak często dopasowujemy, upiększamy, dokonujemy sprytnych skrótów? Im dłużej trwa życie, tym mniej jest tych, którzy mogliby zakwestionować naszą relację, przypomnieć nam, że nasze życie nie jest naszym życiem, lecz jedynie historią, którą o swoim życiu opowiadamy. Opowiadamy innym, ale – głównie – samemu / samej sobie.

Późny styl

Barnes miał około sześćdziesiątki, kiedy napisał „Poczucie kresu”, ale zawsze był dobry w wyobrażaniu sobie siebie jako starego człowieka, który wykorzystuje swoją pamięć, aby zrozumieć życie w jego istocie. Już we wczesnym „Metrolandzie”, opublikowanym w 1980 roku, możemy znaleźć narratora w średnim wieku, który pozostaje taki sam, jak w wieku szesnastu lat, kiedy „wszystko wydawało się bardziej otwarte na analogie i metafory niż obecnie”.

Od swojej pierwszej książki „Papuga Flauberta” Barnes powtarza to samo: historia nie jest czymś, co możemy posiadać lub poznać, ale jest jedynie procesem, czymś, czego możemy pragnąć, ale nigdy nie uda nam się osiągnąć, ponieważ artefakty i teksty historyczne są zasadniczo niewiarygodne. Zupełnie tak jak nasze życie w social mediach.

Różnica polega na tym, że czytanie literatury nie daje nam spokoju ducha, ale niepokojące odkrywanie siebie. W ten sposób przekształcamy „rzeczywistość” w replikę naszej własnej nieznanej twarzy. Oznacza to, że poczucie końca jest zakodowane poprzez system opóźnień. W przypadku Tony’ego opóźnienia są spowodowane tym, że zapomina on lub nie pamięta szczegółów ze swojej przeszłości. Jeśli więc potrzebujemy zrozumienia, dlaczego rzeczy dzieją się tak, a nie inaczej, warto trenować nieprzyjemną samoświadomość.

Tak, Barnes wydaje się być starcem od urodzenia. I przekłada się to na jego styl pisania, który – za Edwardem Saidem – moglibyśmy nazwać „późnym stylem”.

Późny styl, jak sugeruje Said w swoim eseju o Beethovenie, wyraża poczucie bycia nie na miejscu i nie na czasie: jest odrzuceniem tego, co dostajemy w ofercie od życia. Said zauważył niezwykły rodzaj późnej przestrzeni, która różni się od miejsca, w którym się zaczynało. To właśnie tu, w naszej dojrzałości (lub późności) – jednocześnie w rezygnacji i spełnieniu – powstają późne dzieła. I mają swoją moc przekazu.

Badając styl późny, Said nie interesuje się tak naprawdę późnością, która przynosi mądrość, odzwierciedlenie ciężko zdobytej wiedzy lub harmonii. Interesuje go późność jako niezgoda, bycie w opozycji, późność, która przejawia „nieustępliwość, trudność i nierozwiązaną sprzeczność”. I chyba takie jest właśnie życie w swej dziwnej intensywności… Czy to oznacza jednak, że relacje z ludźmi mają swój termin ważności? A może właśnie na przekór chce się być w wiecznym trwaniu?

30 listopada 2025