Rytm Harlemu i koło fortuny
Rytm Harlemu
Colson Whitehead
przeł. Rafał Lisowski
Albatros 2022
Nowy Jork, lata 60. Ray Carney prowadzi sklep z używanymi meblami na 125. alei. Jego żona Elizabeth spodziewa się drugiego dziecka. Ray dba o żonę, blisko jest z teściami, próbuje wiązać koniec z końcem. Stara się być miły, nie wychyla się. Próbuje nie reagować na rasistowskie uwagi. Przypadek sprawia, że wplątuje się w historię z grupą oszustów i złodziei, bandą chłopaków od napadów. Okazuje się, że w świecie, w którym niewielu udaje się cokolwiek, nawet napad może nie wyjść.
Powieść kryminalna rządzi się swoimi prawami. Kiedy jednak w trakcie czytania zaskakuje nas nie sama zagadka kryminalna, ale tempo akcji – zresztą odwrotnie proporcjonalne do pościgu – to znak, że mamy do czynienia z prozą, która ma większe ambicje niż tylko rozrywkę.
W Rytmie Harlemu w zwolnionym tempie obserwujemy pędzące codzienne życie jednego z przeciętnych obywateli – Raya Carneya. Jeden błąd, pomyłka i krewny potrafią wpędzić w kłopoty, z których nie będzie możliwości się wyplątać. Tak właśnie Whitehead obnaża schematy, w tym te dotyczące systemu.
Przeciętność Harlemu
Powieść nieprzypadkowo ulokowana zostaje w jednej z dzielnic Nowego Jorku. Ekspansja bogactwa i rozwarstwienia ma tu taki taki poziom, że jedni stają się bezdomni z dnia na dzień, a inni są właścicielami budynków. Harlem jest symbolem różnorodności: miejsc, klimatów, ludzi i nawet ich przezwisk. Jest także metaforą losu.
Na przestrzeni lat Carney dzielił się z rodzicami Elizabeth anegdotami z dzieciństwa. O śmierci matki, kiedy miał dziewięć lat, o zniknięciach ojca, o tym, jak na kilka lat przygarnęła go ciocia Millie. O powrocie ojca i różnych ciężkich sytuacjach. O tym, jak go pogryzły szczury, jak go odwszawiała pielęgniarka szkolna, o zimach bez ogrzewania, o tym, jak pewnego razu obudził się w Szpitalu Harlemskim z zapaleniem płuc, chociaż nie miał pojęcia, jak tam trafił. Opowiadał te historie bez skrępowania. Niby dlaczego miałby się wstydzić tego, że tak długo żył zdany na siebie?
s. 110
Rytm Harlemu to nigdy niepuszczone w ruch koło fortuny. Tu nikomu nic spektakularnie dobrego się nie wydarzy. Każdy jest zdany na siebie. Każdy staje się naciągaczem. Przeciętność postaci drugoplanowych ma w sobie coś tak ujmującego, że zaczynamy je lubić.
Kolej podziemna i Miedziaki z Pulitzerem
Whitehead należy do pisarzy z rzadkim przywilejem posiadania podwójnego Pulitzera – za Kolej podziemną i Miedziaki. Niemal każda jego powieść od razu okrzyknięta zostaje wydarzeniem. Znajdują się na listach najlepszych książek, w rankingach książek stulecia. Książki Whiteheada czyta i poleca Barack Obama. Ma świetne recenzje u krytyków. Zdobywa serca czytelników. Nie inaczej jest w przypadku Rytmu Harlemu, choć to inna książka niż dwie poprzednie przetłumaczone na polski. Bardziej ironiczna. Czy potrafi mimo wszystko boleśnie ukłuć? Zdecydowanie tak.
Popularność powieści Whiteheada na świecie wcale nie wiąże się z rozpracowywaniem problemu rasowości w Stanach, ale z tym, że Whitehead pokazuje, jak można wbudować w system pozbawianie człowieczeństwa jakąś grupę społeczną. Antysemityzm w Europie dokładnie tak samo się rozgrywa.
W powieściach Colsona Whiteheada wątek rasowy występuje zawsze jako czający się w tle. Whitehead buduje sytuację, w której wykluczenie jest wbudowane w system, przyjmowane jako norma. Szybko zresztą okazuje się, jak bardzo owa „norma” rodzi zło. W Rytmie Harlemu tym bardziej czujemy to ukłucie, że to nasza współczesna rzeczywistość. W codzienności, w której żyjemy względnie normalnie.
18 lipca 2022