Książka na ekranie: Kraina Lovecrafta
Kraina Lovecrafta
Matt Ruff
przeł. Marcin Mortka
W.A.B. 2020
Kraina Lovecrafta
Jordan Peele, Misha Green
serial USA (10 odc.)
HBO
Nie przepadam za horrorami. Filmów tego typu w ogóle nie oglądam, czytam rzadko, właściwie tylko kiedy coś dodatkowego mnie do tego zachęci. Tak jest i tym razem.
Kraina Lovecrafta Matta Ruffa to coś więcej niż powieść grozy, w której roi się od dziwnych potworów. Autor nie puszcza oka do nastolatków, żeby zwiększyć sprzedaż. Nie ma tu moralizatorskiego tonu, choć bez wątpienia mamy do czynienia z moralitetem o naturze ludzkiej i systemie prawnym mocarstwa, które szczyci się przywiązaniem do wolności.
Obok grozy, potworów i magii Ruff świetnie i realistycznie pokazuje, z czym wiązała się podróż czarnoskórych Amerykanów przez południe Stanów Zjednoczonych w latach 50. W najlepszym scenariuszu czarni podróżni byli niewpuszczani, wypraszani albo upokarzani odmową obsługi. Dużo częściej jednak byli bici, lżeni, linczowani.
Niechciani. Zagrożeni
A przecież byli obywatelami jak inni, płacili podatki, walczyli w amerykańskiej armii. Tak jak bohater powieści. Atticus Turner ma 22 lata, wraca z wojny w Korei do rodzinnego Chicago. I zaraz musi wyruszyć w kolejną podróż. Tym razem po to, żeby odnaleźć swojego ojca. Pomaga mu przyjaciółka z dzieciństwa Letitia i wuj George.
To nie będzie miła podróż, bo oznacza wyprawę na Południe. Lata 50. to wciąż czas, kiedy w południowych stanach obowiązuje prawo, że po zmierzchu czarni obywatele nie mogą przebywać na zewnątrz, w autobusach muszą siedzieć tylko na wyznaczonych miejscach, w barach czy na stacjach benzynowych często są wypraszani, a policjanci chętnie korzystają z tzw. środków przymusu, nawet kiedy nie ma potrzeby.
Podróż w nieznane
Sprawa z wyprawą komplikuje się już od samego początku, bo w liście, który ma wskazać miejsce pobytu ojca, nazwa miejscowości jest napisania na tyle niewyraźnie, że równie dobrze może być to Arkham w Massachusetts (jak uważa Turner) co i Ardham, jak wydaje się wujowi.
Atticus jest fanem literatury grozy i scence fiction, więc nic dziwnego, że w nabazgranym liście odczytuje miejscowość Arkham, bo tam autor popularnych horrorów Howard Philips Lovecraft (1890-1937) umieścił akcję kilku swoich opowiadań. Termin „kraina Lovecrafta” znany jest fanom prozy i oznacza w obszar obejmujący stan Massachusettes. Ale literackie nawiązania do prekursora fantastyki naukowej, za którego uchodzi Lovecraft, z pewnością nie nie są hołdem składanym pisarzowi, ale mają głębsze intertekstualne korzenie.
Antysemita i rasista Lovecraft
H.P. Lovecraft wywarł ogromny wpływ na literaturę sf i na całą popkulturę. Do jego najbardziej znanych książek należą choćby „Koszmar w Dunwich”, „W górach szaleństwa” czy „Widmo nad Innsmouth”. Łączył fantastykę z mitami, grozą i rozmaitymi pseudonaukowymi teoriami. Najbardziej rozpoznawalnym jego bohaterem jest Cthulhu, pradawny bóg o mackach ośmiornicy zamiast twarzy, który przybył na Ziemię u zarania dziejów i w zatopionym na dnie Pacyfiku mieście R’lyeh wyczekuje na swój moment przebudzenia po to, żeby zniszczyć świat.
Uchodził za genialne dziecko, jako sześciolatek pisał poezję. Po śmieci ukochanego dziadka przyszedł załamanie nerwowe. Nie skończył z tego powodu szkoły średniej. Wtedy zaczął pisać i dość szybko publikować. Zaprzyjaźnił się nawet korespondencyjnie z Robertem E. Howardem – twórcą przygód Conana, dzięki temu że obaj drukowali swojego opowiadania w tym samym magazynie „Weird Tales”. Kiedy jego małżeństwo z ukraińską Żydówką Sonią Greene rozpadło się, z Nowego Jorku wrócił do rodzinnego Providence.
Lovecraft był rasistą i antysemitą, sławiącym wyższość kultury anglosaskiej nad wszystkimi innymi. W listach do przyjaciół narzekał na żydowskie spiski wymierzone w aryjską rasę. A w wydanym w 1912 roku wierszu „O stworzeniu czarnuchów” opisywał, jak bogowie stworzyli czarnych ludzi, żeby postawić granicę między białymi a zwierzętami.
…i postcyberpunkowy Matt Ruff
Matt Ruff Krainę Lovecrafta wydał w 2016 roku. Uchodzi za pisarza kultowego. W swoich powieściach tworzy alternatywny świat, w którym mocarstwem dominującym jest Arabia Saudyjska, a Stany Zjednoczone to zaledwie jeden z prowincjonalnych krajów. Przywołując Lovecrafta, wpisuje się w demistyfikującą narrację o świecie, w którym jakaś większość uważa, że ma przyrodzone prawo do decydowania o tym, co wolno, a czego nie wolno mniejszości.
Równi, ale oddzieleni
Mila Jima Crowa – jednostka miary charakterystyczna szczególnie dla kolorowych kierowców, obejmująca zarówno odległość jak i towarzyszące jej porcje strachu, paranoi i frustracji. Jej nieokreślona natura sprawia, że niemożliwe jest obliczenie dokładnego czasu podróży, a towarzysząca jej przemoc nieustannie zagraża zdrowiu i poczytalności podróżnych.
Ruff nie bez powodu rozpoczyna właśnie powieść od przywołania cytatu z powieściowego przewodnika dla czarnoskórych kierowców The Safe Negro Travel Guide, który napisał wspomniany wuj George. Matt Ruff nawiązuje tu do prawdziwego poradnika zatytułowanego The Negro Motorist Green Book, stworzony w 1936 roku przez czarnoskórego pracownika nowojorskiej poczty Victora Hugo Greena.
Green aktualizował go co roku, tworząc spis bezpiecznych miejsc (przede wszystkim hoteli, restauracji, stacji benzynowych) dla Afroamerykanów podróżujących po tej części kraju, gdzie obowiązywała segregacja rasowa tzw. prawo Jima Crowa (czyli orzeczenie Sądu Najwyższego z 1896 r. wprowadzające zasadę „równi, ale oddzieleni”).
Otwierająca książkę jednostka miary definiuje naturę tej podróży – z całkiem ludzkiego horroru. Tu nie działa kartografia. Przestrzeń i czas nie będą mierzalne ani w najmniejszym stopniu przewidywalne. W tak skonstruowanym świecie lęk bohaterów od pierwszych stron udziela się czytelnikom.
Serialowa „Kraina Lovecrafta”
Serial pod tym samym tytułem, który powstał na podstawie powieści, również rozpoczyna się wyraźnym osadzeniem fabuły w rasistowskich wątkach.
W scenie początkowej widzimy mężczyznę i kobietę podróżujących autobusem. Tylko oni są czarni w autobusie białych i tylko ze sobą rozmawiają. Po drodze okazuje się, że autobus ma awarię i zamiast kolejnego przyjeżdża zastępczy pickup, który nie posiada wydzielonych miejsc.
Jest 1954 roku, więc biali i czarni na tej samej przyczepie nie mogą siedzieć. Biorą więc swoje walizki i idą wzdłuż drogi. Muszą zdążyć gdzieś dotrzeć przed nocą, bo jesteśmy na Południu, gdzie obowiązuje prawo, że czarni po zmierzchu nie mogą przebywać na zewnątrz.
Black Lives Matter
Ruff świetnie rozgrywa historię. Co rusz wydarza się coś nieoczekiwanego. Szeryf polujący na naszych bohaterów jest tak samo straszny, jak niesamowite postaci spotkane nocą. Lęk i strach znajdują swoje bardzo konkretne reprezentacje.
Wbrew idiotycznej zapowiedzi na okładce polskiego tłumaczenia, to nie jest „jazda bez trzymanki przez rasistowskie Stany Zjednoczone lat 50.”, ale opowieść o tym, jak wytwarza się obcego, potwora i wroga, jak buduje się w języku i codziennych zwyczajach wykluczenie jednej grupy przez inną. I jak tworzy się systemowa przemoc, której reprezentantem jest szeryf sadysta. Skojarzenia z niedawnymi medialnymi newsami o przemocy amerykańskiej policji wobec czarnych współobywateli są jak najbardziej na miejscu.
Bo chociaż w 1964 roku uchwalono ustawę o prawach obywatelskich, która zniosła segregację, to – przekonuje Ruff, a za nim twórcy serialu – współczesna brutalność i nadużycia policji wobec czarnych, ma długie tradycje.
Dzięki opowieści Ruffa widzimy, że cały system policyjny Ameryki zbudowano na rasistowskich założeniach, a wydarzenia współczesne to konsekwencja tego systemowej przemocy wobec wykreowanego obcego. Taka narracja wpisuje się w ruch Black Lives Matter, który walczy z systemowym rasizmem, którego przejawem jest przemoc zalegalizowana w prawie.
Zainteresowanych książkami i tematem rasizmu w Ameryce polecam także jeden z poprzednich wpisów poświęconych temu tematowi.
16 sierpnia 2020