Moja matka wariatka (i dwie inne). Top 3

1. Miss Schizofrenii

Kochanka Norwida
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
Biuro Literackie 2014

Gdyby ktoś mnie pytał
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
Biuro Literackie 2020

moja matka (zamknięta w Żurawicy, Węgorzewie,
Jarosławiu) zawsze
Musiała do kogoś należeć
[…] 
(IX Kochanka Norwida, 13)

Tu nawet nie chodzi o trudną miłość, o skomplikowaną relację dziecka z matką. Ten poeta przemawia z trzewi. W sile oddziaływania poezji Tkaczyszyna-Dyckiego nie ma więc miejsca na łagodne emocje. Uczucia w tej poezji mają siłę wodospadu, moc zalewającej fali tsunami. Trudno złapać oddech. Boli od nich żołądek. Przeraża totalność. 

Trzeba więc wracać, powtarzać, na nowo szukać brzmienia. Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki to poeta powtórzeń, które nie są prostymi repetycjami. Udaje mu się bowiem powtarzać tak, żeby nareszcie dotarło, wybrzmiało, zostało uznane, wchłonięte i przetrawione. Dycki powtarza, za każdym razem dopowiadając ciąg dalszy.

moje miejsce jest w Wólce Krowickiej
I sąsiedniej Borowej Górze
skąd deportowano matkę na sowiecką
Ukrainę lecz uciekła z transportu
(I Piosenka o deportacjach, 5)

Mapa Tkaczyszyna-Dyckiego zasługuje na osobną wielką rozprawę, jest fascynującym planem nakładanych na siebie warstw historycznych, aktualnych, symbolicznych. Tu – z uwagi na matkę – tylko sygnalnie zaznaczam na mapie jeden adres. Wólka Krowicka to miejsce, od którego wszystko się zaczyna: i poezja, i choroba matki, i wybór języka – polskiego i poetyckiego. Leży niedaleko Lubaczowa, w okolicy i poezji znajdują się także pobliskie wsie: Krowica Hołodowska, Borowa Góra, Lisie Jamy, Wielkie Oczy. 

Wólka Krowicka w poezji Dyckiego spełnia funkcję szczeliny, przez którą pamięć sięga w głąb rodzinnej historii, szuka odniesienia i sposobu na oswojenie doświadczeń granicznych. Także tych z matki udziałem.

Matka u Tkaczyszyna-Dyckiego nie ma nic z opiekunki, piastunki życia, choć w przedziwny sposób życie daje – to ono powołała do życia poetę w potrójnym znaczeniu: dała mu życia, dała mu język, ofiarowała mu los. O czym sam poeta opowiada równie bezpośrednio jak w poezji:

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki opowiada o swojej matce

O matce Tkaczyszyna-Dyckiego nie da się zapomnieć. Jest przejmująca, bliska, niejednoznaczna. Tragiczna. Rzadko kiedy poezja potrafi pomieścić w sobie tyle ambiwalentnych uczuć naszych własnych historii. I naszych matek. 

najlepiej zaś pamiętam nieprzebyte mury
jarosławskiego szpitala przy ul. Kościuszki

wystartujesz tu w wyborach Miss Schizofrenii
i zgarniesz główną nagrodę słomkowy kapelusz
(LIX, 63)

2. Ja, matka

Za kogo ty się uważasz?
Alice Munro
W.A.B. 2013

Widok z Castle Rock
Alice Munro
W.A.B. 2013

Kanadyjskiej noblistki nie da się wpisać w żaden obowiązujący schemat. Jest feministką, razem z Margaret Atwood zapoczątkowały w Kanadzie ważny ruch doceniania pracy twórczej kobiet. Za nagrody dziękuje oficjalnie obu mężom, którzy – jak mówi – traktowali jej pisanie jak poważną pracę. W tym pokoleniu (Munro to rocznik 1931) taka postawa wcale nie była oczywista. Kiedy pisze w pralni i feministyczny ruch próbuje z tego zrobić miejsce symboliczne, Munro protestuje. W domu jest mnóstwo miejsca, ale w pralni było najcieplej i najprzytulniej. 

Matka jest lajtmotywem jej twórczości, choć – jak zawsze w literaturze – nie jest to proste nawiązanie do tej prawdziwej. Sama Munro też ma kłopot z byciem matką, bo macierzyństwo nie było dla niej spełnieniem marzeń. Córka pisze o tym po latach bolesne wspomnienia. 

Matka Munro patronuje bohaterkom jej prozy. Biograficznie najbliżej jej do tej opowiadanej w Widoku z Castle Rock. Anne Laidlow morderczym wysiłkiem zdobywa wykształcenie, zostaje nauczycielką. Ma dryg do interesów, świetnie zaczyna zarządzać farmą lisów. Ambitna, nienagannie posługująca się językiem, odbiega od konserwatywnego obrazu Wingham. To właśnie Wingham – występujące w opowiadaniach jako Jubilee lub Hanratty – jest głównym pejzażem prozy Munro. Kiedy Alice przenosi się z mężem do Vancouver, nie jest w stanie pisać. Tylko rodzinna okolica pobudza do inspiracji: 

Mieszkaliśmy w czymś w rodzaju małego getta, gdzie żyli przemytnicy, prostytutki, włóczędzy. To byli ludzie, których znałam. Społeczność wyrzutków. I ja tak siebie postrzegałam. 

Rodzice Alice kupili farmę w 1927 roku, leżała ona na końcu tzw. lower town, gorszej części Wingham. Nastoletnia Alice musi opiekować się matką chorą na parkinsona. Czytanie staje się dla niej ucieczką, podobnie jak małżeństwo. Jako mężatka nie tylko nie odwiedza matki, ale nawet nie przyjedzie na jej pogrzeb (bo jest „za daleko i za drogo”). 

Śmierć matki otwiera nowy rozdział – twórczości świadomej, pisania, w którym chodzi o przekraczanie niepozornych tabu. Munro przełamuje impas. Już wie, kim jest. I kim chce być. Trudno o bardziej wielostronny obraz relacji matka – córka niż ten, który można znaleźć u Munro. (Może jeszcze u Eleny Ferrante jest podobnie). A ponieważ tokiem opowiadania u Munro rządzi niespodzianka, nieprzewidywalność zdarzeń zwyczajnych, to lektura wyjątkowo przyjemna i pozornie lekka. 

Krytycy często przywołują słowa Munro, że pisanie to „czysta desperacja”. To jedyny sposób na przeżycie tego, co było, i tego, co wydarza się każdego kolejnego dnia. Munro nie mogła przyjechać do Sztokholmu, żeby odebrać literacką Nagrodę Nobla. Zamiast wykładu – który zwyczajowo przygotowują nobliści – przysłała nowe opowiadanie. 

Mieszka w Clinton niedaleko Wingham. Zdecydowała się przeprowadzić, bo w Wingham zaczęła dostawać nieprzyjemne anonimy po tym, gdy wzięła udział w antycenzorskim happeningu. Od jednej z mieszkanek usłyszała wtedy: „matka by się za ciebie wstydziła”.  W Wingham nikt ma się nie wyróżniać. A jeśli próbuje, to niby za kogo się uważa?

3. Oczy patrzące na mnie

Matka odchodzi
Tadeusz Różewicz
Wydawnictwo Dolnośląskie 1999

To dziwny tekst. Po pierwsze, inny od tych, do których przyzwyczaił nas Różewicz. Po drugie, składają się na niego zapisy nie tylko samego poety, ale i matki oraz braci – Stanisława i Janusza. Po trzecie, obcujemy z niekonsekwencją nawet na poziomie interpunkcyjnym. To zamieszanie wytrąca z równowagi, ze stałego nawyku czytania. I dzięki temu stajemy się uważniejsi. 

Trudno o bardziej autobiograficzny tekst niż ten związany z matką, szczególnie w sytuacji granicznej, którą wyznacza cezura śmierci. Motywem poruszającym machinę opowieści staje się swoista gra, która toczy się między opiekuńczym „ja” a egoistycznym, które żąda dla siebie czasu i odpoczynku. Chce być sobą, a nie synem.

Mama nigdy nie widziała Warszawy. Mama nigdy nie leciała samolotem. Nie płynęła statkiem. Nigdy nie byłem z mamą w cukierni, w kawiarni, w teatrze. […]
Byłem Poetą. […]
Patrzy na mnie z tamtej strony, w którą ja nie wierzę. 

To nie jest pożegnanie, bo odchodzenie matki u Różewicza nieoczekiwanie zamienia się w jej uobecnianie. Nie tylko w postaci uwieczniania w opowieści. Nie. Matkę Różewicza możemy usłyszeć, poczuć jej obecność niemal fizyczną.  I przy okazji poczuć bezwzględność poety wobec samego siebie. Podobną do tej u Tkaczyszyna-Dyckiego. 

Stefania Różewicz zmarła w 1957 roku. Utwór Matka odchodzi powstał po przeszło 40 latach od tej daty. Ilekroć spotykam się z panią Różewicz i jej synem w tym poemacie, zastanawiam się, czy jest matką opuszczoną? Zostawioną? Czy może matki nie dają o sobie zapomnieć swoim dzieciom?

Tak, warto dziś spotkać się z matką Różewicza i matką Dyckiego, ale i z córką Munro.

25 maja 2020