Pomorze, Warmia i Mazury. Top 8 reportaży historycznych na wakacje (1)

Historia miesza się z teraźniejszością, to, co było, z tym, co tu i teraz. Współczesny reportaż szuka głosów pomijanych i przemilczanych. Wakacje 2020 w Polsce z reportażem historycznym odsłaniają dziwną przeszłość i pokazują nieoczywistą polskość. Moje Top 8 zaczynam od trzech książek o poniemieckiej tożsamości dobrze nam znanych miejsc na lato. 

1. Pomorze 

Morze i ziemia. Antologia reportaży z Pomorza
pod red. Cezarego Łazarewicza i Andrzeje Klima
Wydawnictwo Poznańskie 2019

W Gdańsku wszystko się zaczęło… – powtarza solidarnościowy mit nowej normalności, która stała się naszym udziałem w 1989 roku. Jak bardzo emocjonujące to były momenty, czuć w reportażach legend – Hanny Krall czy Małgorzaty Szejnert. 

Jednak nieoczekiwaną i największą wartością tego zbioru są reportaże niemieckie z lat 20. i 30. XX wieku, wyszperane w przedwojennej niemieckiej prasie i przetłumaczone na polski. 

Ułożony datami zbiór daje wgląd w zadziwiająca historię dziennikarskich relacji prasowych. Opis wizyty Hindenburga w Słupsku z 1926 roku czy reportaż o Bożym Narodzenie w Dąbiu w 1935 pokazują dawną codzienność, ale i poplątaną historię regionu. Obserwujemy więc, jak bawili się dawni niemieccy mieszkańcy, ale też widzimy mniej sielankowe obrazy: Noc Kryształową, legiony brunatnych maszerujące przez Słupsk czy Koszalin, a nawet entuzjazm tłumów witających Adolfa Hitlera w Szczecinie.

Historia nie zawsze bywa nauczycielką życia. Kiedy czytam o tym, jak w 1938 roku w czasie wizyty w Szczecinie Fuehrer przemawia i przekonuje, że „wielkim celem ruchu narodowosocjalistycznego” jest to, żeby „zjednoczyć siłę narodu i używać jej do realizacji wielkich zadań, jeden po drugim”, to mam wrażenie, że niewiele się zmieniło w języku polityki, która pod płaszczykiem „wielkich zadań” oraz „wzmacniania pod względem gospodarczym i socjalnym” demokrację zamienia w autorytarne rządy i dyktat jednej racji. Niewiele zmieniły się też relacje prasowe z takich wizyt politycznych dygnitarzy.

Obaj redaktorzy – Cezary Łazarewicz i Andrzej Klim – pochodzą stąd, czyli z Ziem Odzyskanych, jak nazywała je propaganda PRL-u, albo „ziem wyzyskanych”, jak mawiał Kazimierz Pawlak z filmu Sami swoi. Lokalna tożsamość odegrała rolę w życiu i pracy obu autorów, o czym krótko opowiadają we wstępie.

To lektura dla zainteresowanych historią, ale i sposobem opowiadania o niej w relacjach prasowych. Każdy z zamieszczonych w tomie reportaży miał swój pierwodruk w prasie.

2. Warmia i Mazury

Wieczny początek. Warmia i Mazury
Beata Szady 
Czarne 2020

Kapliczki, alejki przydrożne, jeziora i rowerowe drogi wokół nich – każdy z nas choć raz zrobił zdjęcia, zachwycił się widokiem przyrody mazurskiej. Beata Szady próbuje zdrapać ten ładny obrazek i zobaczyć, czy także dziś historyczna tożsamość Warmii i Mazur odciska piętno na jej mieszkańcach. 

Niektóre miejsca da się opowiedzieć wyłącznie poprzez historie mieszkających tu ludzi. Dlatego Szady próbuje dobrać się do Warmii i Mazur za pośrednictwem opowieści starszych i młodszych mieszkańców. Rzuca to na szersze tło, dzięki czemu dostajemy historię regionu w pigułce we wszystkim tym, co jest nieoczywiste. 

Mówią, że z Warmii i Mazur najpierw wyjechali Niemcy. Później ci pomiędzy. Na końcu Polacy. Ci pierwsi nie będą bohaterami tego reportażu. Ci ostatni owszem. Podobnie jak ci pomiędzy. Tak nazwym tych, którzy w przeważającej większości byli Niemcami, ale po wojnie nie chcieli opuszczać ojcowizny. Polakami w Polsce być nie chcieli, a Niemcami być nie mogli, więc trochę dla własnego dobra, a trochę z przymusu nazywali siebie Mazurami i Warmiakami. (163)

To historia dziwnej polskości. Mazurzy mentalnie byli Niemcami, tyle że mówili po polsku. Polskie stały się dopiero po II wojnie światowej. Przed wojną Mazury były protestanckie, Warmia – katolicka.

Za polskość Warmii odpowiedzialne są objawienia maryjne. Otóż w 1877 roku na klonie przy kościele w Gietrzwałdzie dwóm dziewczynkom objawiła się Matka Boska i przemówiła – a jakże! – po polsku. Język polski był wówczas zakazany, więc wybór Maryi był nakazem zachowania polskości. I temu Warmiacy się podporządkowali.

Losy bohaterów, których historii wysłuchuje i opisuje Szady, po 1945 zaczynali od nowa. I ona też próbuje opowiedzieć na nowo o tożsamości tego rozdeptanego przez turystów regionu. 

3. Poniemieckie rzeczy i domy 

Poniemieckie 
Karolina Kuszyk 
Czarne 2020

Reportaż Karoliny Kuszyk czyta się jak kryminał i nawet jeśli nie jest się wielbicielem tego gatunku, trudno oderwać się od lektury. Historię poniemieckich śladów: rzeczy, domów, cmentarzy Kuszyk opowiada ze śledczym zacięciem. Odsłania przed nami to, co w wielu polskich domach na Dolnym Śląsku ukryło się bądź zostało przejęte po dawnych mieszkańcach. Swastyki nie należą do rzadkości.

Sygnatura udomowionych na nowo rzeczy staje się z czasem niewidoczna, przezroczysta. Odkrywana bywa po latach, dostrzegana w detalach, opowiadana z historycznym backgroundem.

Ważna okazuje się perspektywa osobista i dzięki tej prywatnej (nieco oddalonej już – w czasie i przestrzennie) narracji  podróż do poniemieckich domów staje się dla autorki i czytelników odsłanianiem i opowiadaniem własnej biografii i tożsamości. 

Ta książka zaczęła się trzy lata temu w Legnicy, gdy odwiedzaliśmy z mężem moich rodziców. Zmywaliśmy akurat naczynia po kolacji. Nagle mąż ryknął jak poparzony i zawołał: – A to co?! Patrzył, a raczej wpatrywał się w mały, zielony symbol na spodzie odwróconej do góry dnem białej fajansowej miski, w to miejsce, gdzie zazwyczaj widnieje fabryczna sygnatura naczynia. Nasza miska też ma sygnaturę, tylko że w kształcie swastyki. […] Miska jest w naszej rodzinie od zawsze. (9-10) 

Poza opowieścią reportaż Kuszyk zawiera pokaźną dawkę bibliografii. Reportaż wypełnia jeszcze jedną lukę historyczną, bo historie rzeczy sprzęgają się w nim z opowieściami kobiet.

W podejściu do rzeczach widać wpływ lektur Stefana Chwina (Krótka historia pewnego żartu czy Hanemann). Autorka naśladuje ten sam rodzaj czułego odkrywania tożsamości miejsc i rzeczy, poniemieckiej precyzji, użyteczności.

Kuszyk wychodzi z założenia, że człowiek ma kilka tożsamości, że okopywanie się w czysto polskiej to tak naprawdę jedynie zaprzeczanie własnemu rodowodowi. W posłowiu pisze, że poniemiecką historię nie tylko trzeba opowiadać, ale i otwierać swoje domy potomkom dawnych mieszkańców. To ostatnie wciąż trudno mi sobie wyobrazić, choć to świetny materiał na kolejną książkę o budowaniu poniemieckiej tożsamości polskiej. 

W piątek część 2: Śląsk, Bieszczady, wiejskie i tatarskie Podlasie i śladami dawnej Galicji.

27 lipca 2020