San Francisco. Miasto kontrkultury
San Francisco. Dziki brzeg wolności
Magda Działoszyńska-Kossow
Czarne 2020
Allen Ginsberg. Listy
oprac. Bill Morgan
przeł. Krzysztof Majer
Czarne 2014
W liście do redakcji „New York Timesa” 24 stycznia 1967 roku Allen Ginsberg pisze:
W dobie gwałtownych przemian społecznych, które u wielu osób wywołują dezorientację, redakcja „Timesa” może pomóc lepiej rozumieć ten budzący skrajne emocje temat, jeśli będzie się trzymać ścisłej pod względem naukowym terminologii.
Allen Ginsberg. Listy, s. 586
Protestuje przeciwko nazywaniu marihuany narkotykiem. Ginsberg nie przypomina w tym czasie już tego młodzieńca palącego papierosa z okładki wyboru Listów wydanych przez Czarne w 2014 roku. W 1967 jest po czterdziestce, ma bujną brodę, długie włosy, ale bardzo łysieje na czole.
Bunt pokoleniowy
Dziesięć dni przed napisaniem listu do redakcji „Timesa” występuje na scenie w parku Golden Gate na Human Be-In. Przed nim znajduje się wielotysięczny tłum.
San Francisco w tym czasie jest stolicą kontrkultury, za chwilę wybuchnie lato miłości, każdy zbuntowany znajdzie tam swoją przystań. „Times” niby próbował przewidzieć zmiany społeczne, gdy na początku 1967 roku Człowiekiem Roku na okładce nie został nikt konkretny. Pojawiły się twarze symbolizujące całe pokolenie baby boomers, wchodzące właśnie w dorosłość.
Reprezentują tę Amerykę, którą kochamy nienawidzić: globalnego hegemona, eksportującego na świat wolność i dobrobyt – dla tych, którzy grają zgodnie z jej zasadami i nie zadają zbyt wielu pytań.
San Francisco. Dziki brzeg wolności, s. 153
Hipisi i bitnicy
Wielotysięczny tłum, który przyszedł na spotkanie z Ginsbergiem, reprezentuje tych, którzy nie tylko zadają pytania, ale głośno domagają się przebudowy świata albo wręcz przyszli po to, „żeby wypiąć się na wartości wyznawane przez amerykańską klasę średnią”.
To poeci z kręgu bitników, fani psychodelików, muzycy, artyści, młodzi intelektualiści rozmyślający o tym, jak urządzić świat inaczej. I właśnie tu, w San Francisco drugiej połowy lat 60. XX wieku, narodził się hipis.
Nie jest łatwo na początku wejść w opowieść Działoszyńskiej-Kossow o San Francisco. Książka zawiera mnóstwo szczegółów historycznych, społecznych, architektonicznych i demograficznych.
Snuje długą historię tego, jak rodziło się miasto i jak w XXI wieku stało się współczesnym siedliskiem Doliny Krzemowej ze start-upami i Facebookiem zagospodarowującym nie tyle obszar, co tworzącym własne miasto w mieście.
Korzyści z kontrkultury?
Jednak opowieść o rewolucji 1968 roku to najbardziej fascynujące fragmenty tego reportażu i choćby dla tych fragmentów warto sięgnąć po tę książkę. Napisane z werwą dowodzą także sprawności autorki doskonale poruszającej się w realiach tamtego okresu.
Kontrkultura i dziś daje o sobie znać. To protesty tych, którzy także chcą innego świata: bardziej ekologicznego, przyjaznego mniejszościom, uwzględniającego indywidualność jednostki.
To nie jest jedynie bunt, choć od buntu się zaczyna. Kontrkultura ma w sobie jednak program zmiany, który wdraża (albo przynajmniej próbuje) w życie. Jest silnie powiązana z aktywizmem.
Oczywiście można postawić zarzut, że szybko się zużywa, wchodząc do głównego nurtu. Tak, ale największy i niezaprzeczalny z niej pożytek jest taki, że uczy nas krytycznego myślenia. Wyjścia ze schematów, czego – jak widać po cytatach z „Timesa”, które przytacza Działoszyńska-Kossow – mainstream nie jest w stanie tak szybko przyswoić.
Dlatego reportaż o mieście kontrkultury przypomniał mi, że warto dziś czytać poezję Allena Ginsberga. Jest za mało tłumaczeń, za rzadko wracamy do bitników. Kto dziś słucha Janis Joplin? Jej dom wciąż można odnaleźć w San Francisco.
I jeszcze jedno zaskoczenie z reportażu San Francisco. Dziki brzeg wolności. Jak to możliwe, że dawni hipisi z San Francisco zagłosowali na Donalda Trumpa? Działoszyńska-Kossow także tę zagadkę przekonująco potrafi rozwikłać.
24 września 2020