Zaginiona ciotka Martina Pollacka

Kobieta bez grobu. Historia mojej ciotki
Martin Pollack
Czarne 2020

Z okładki najnowszej książki Martina Pollacka spogląda na nas młoda kobieta, stoi wyprostowana, z delikatnym uśmiechem. Uwagę zwracają łagodne oczy. To jedno z niewielu zdjęć ciotecznej babki Martina Pollacka, o której dowiedział się późno, bo nikt w rodzinie o niej nie wspominał.

Pod koniec książki znajduje się jeszcze jeden portret Pauline, wykonany w 1943 roku. Ma 68 lat, uśmiecha się tak samo delikatnie. I ma to samo łagodne spojrzenie.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że oba zdjęcia narzucają czuły ton narracji. Opowieść o Pauline Bast-Drolc będzie bowiem inna od pozostałych historii rodzinnych, do których już zdążył nas przyzwyczaić Martin Pollack. Czułość jednak nie rządzi lekturą, bo najcieńszą nutę autor natychmiast kontruje bezlitosnymi faktami.

Rodzinne rozrachunki

Austriacki pisarz i intelektualista Martin Pollack od lat rozlicza się z przeszłością własnej rodziny. Przed laty we wstrząsającej książce Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu opisał zbrodnie swojego ojca gestapowca.

Topografii pamięci idzie dalej, spotyka się bowiem z człowiekiem, który jako dziecko tuż po wojnie był świadkiem ekshumacji ciał ludzi rozstrzelanych w 1944 roku w Radziejowicach niedaleko Warszawy. 

To właśnie Sonderkommando 7a, którym dowodził ojciec Pollacka, w połowie sierpnia 1944 roku wzięło kilku zakładników po drodze z Białegostoku do Warszawy. Bogu ducha winnych ludzi rozstrzelali następnie na dziedzińcu radziejowickiego pałacu. 

21 lat po tym zdarzeniu Martin Pollack oświadcza rodzinie, że nie będzie studiował germanistyki, tylko zajmie się Europą Wschodnią. Przyjeżdża na studia do Warszawy, czego nie może mu wybaczyć ukochana babcia.

Pochodzę z rodziny, w której nacjonalizm był bardzo silny, ważny, zostałem wychowany przez nacjonalistów i wiem, jakie to groźne.

Pollack jest bezwględnie szczery i w książkach, i w wywiadach. Nie waha się opowiedzieć o sobie, ale i współczesnej Austrii Katarzynie Bielas w wywiadzie rzece Tropiciel złych historii. Rozmowa z Martinem Pollackiem, Czarne 2018.

Nauczyciele nazistów

Pollacka trzeba czytać dziś, bo to nie tylko lekcja historii, także w jej nieoczywistych aspektach, ale i świetna lekcja pisania. Jego strategią staje się podejmowanie wstydliwych i bolesnych tematów, bezwzględność wobec faktów, zadawanie niewygodnych pytań. Rodzinne i dalsze historie oglądamy z bliska. Z rodziną Pollacka siadamy przy stole, spędzamy czas w ogrodzie, czytamy ich listy.

Co ważne, Pollack nie jest po prostu krytykiem nazizmu czy weryfikatorem rodzinnych zbrodni. Jego narrator nie rozlicza, tylko drąży fakty i okoliczności, po to, żeby zbudować pamięć o miejscach i zdarzeniach. To pamięć, która uwiera.

Przy okazji przekonujemy się, że także my jesteśmy częścią historycznego krajobrazu, uwikłani w przeszłość, która w każdej chwili może obudzić demony. Choć próżno tu szukać taniego moralizowania. Etyka Pollacka zasadza się na zestawieniu faktów, łączeniu zdarzeń.

To właśnie w tej archeologii zdarzeń, jednym z największych odkryć dla mnie było uświadomienie sobie roli, jaką odegrali nauczyciele. Bo tak w poprzednich książkach, jak i w ostatniej Pollack przedstawia miażdżące dowody na to, jak bardzo nazistów formowała szkoła. Jaką ideologiczną rolę w kształtowaniu życiowych i intelektualnych postaw w XX wieku odegrali niemieccy nauczyciele.

Radykalizacja następowała często w gimnazjum w Cillii [słoweńskie Celje – przyp. KB], potem w Grazu, gdzie studiowało wielu maturzystów z Dolnej Styrii, wśród nich również trzej synowie Paula Basta. Tam przystąpili do korporacji studenckiej Germania, w której antysłowiańskość i antysemityzm były na porządku dziennym, tak jak picie piwa i nauka fechtunku. Nic więc zaskakującego w tym, że stali się zagorzałymi nazistami. Można było tego uniknąć, co wiemy z innych przykładów. Postępowali zgodnie z własną nieprzymuszoną wolą i nikt nie wymagał, by obrali tę drogę, tak jak mój ojciec nie był przez nikogo zmuszony, żeby wstąpić w 1931 roku do NSDAP, w 1932 do SS, a w roku 1938, po ukończeniu studiów w Grazu, podjąć pracę w Gestapo. Robił to z przekonania. (50)

Dopowiedzmy jeszcze kilka faktów. Ojczym Pollacka chodził do tej samej szkoły co Hitler – w Linzu. Uczył się tam także Adolf Eichmann i – co ciekawe – Ludwig Wittgenstein. Pollack nieraz wysłuchiwał, jak ojczym wspominał nauczyciela historii Leopolda Poetscha, pod wrażeniem którego pozostawał. Hitler poświęcił mu stronę w Mein Kampf, pisząc, że to Poetsch zaszczepił swoim uczniom przekonanie o konieczności wypełnienia specjalnej misji o wyższości Niemców nad innymi narodami.

Nie spotkałam do tej pory całościowego naukowego opracowania opisującego rolę nauczycieli formujących przyszłych nazistów. Zamiast bestsellera o kobietach nazistów chętnie przeczytałabym książkę o ich nauczycielach.

Zwalczające się mniejszości w Dolnej Styrii

Kobieta bez grobu. Historia mojej ciotki to książka czuła głównie dlatego, że cioteczna babka jest tu niemą ofiarą Historii. Geograficznie znajdujemy się w Lašku. To niewielka miejscowość w Słowenii położona 12 km na południe od Celje w regionie nazywanym Dolną Styrią. To tu urodziła się i mieszkała Pauline Bast-Drolc.

W rodzinie nikt o niej nie mówił. Czy dlatego, że wyszła za Słoweńca? Dlatego że nie opuściła Laška i nie wyjechała, jak pozostali krewni, którzy przenieśli się do Amstetten? Czy był jakiś inny powód?

Martin Pollack w 2017 roku jedzie do Laška szukać śladów i odpowiedzi. To znana i sprawdzona jego metoda twórcza – archeologia pamięci, w której drąży się miejsca, przegląda archiwa, wypytuje miejscowych, dopytuje o materialne ślady, zdjęcia, wspomnienia, cokolwiek. Z tych ułomków układa opowieść, w której tyleż fakty (także z historii słoweńskiej i niemieckiej) są ważne, co pytania pozostające bez odpowiedzi.

Reważyzm?

Paulina mieszkała w Lašku od urodzenia, przez całe życie w tym samym domu. Wyszła za mąż późno, za Słoweńca, organistę. Mieszkańcy pamiętają ją głównie, jak stała w oknie. Rzadko wychodziła. Należała do małomównych. W czasie wojny, ale nie chce opuszczać domu, najlepsze ubrania i rzeczy przesyła do Amstetten, żeby się przechowały. Nie spodziewała się, że ktoś będzie chciał odebrać jej życie tylko dlatego, że jest Niemką. Myli się.

Martin Pollack długo zwlekał, żeby zająć się historią Pauline. Pyta siebie, czy przypadkiem opowieść o ciotce, którą jugosłowiańscy partyzanci prowadzą do obozu w Hrastovcu, gdzie ginie w okropnych warunkach, nie wygląda na wyrównywanie rachunków za niemieckie zbrodnie na jugosłowiańskich partyzantach. Czy nie relatywizuje nazistowskich zbrodni? Czy dlatego o ojcu zbrodniarzu przypominać będzie kilka razy, jakby zabezpieczając własną pamięć przed unikiem?

Możemy usilnie próbować przykryć zbrodnie naszych bliskich – w moim przypadku ojca, wujka i dziadka – zbrodniami innych, tuszować je, zrzucić z siebie wszelka odpowiedzialność, ale tak to nie działa. […] Takich zbrodni nie wolno w żadnym wypadku dezawuować. Inaczej sami stanie się winni. Nie oznacza to jednak, że nie wolno opowiedzieć tragicznej historii o śmierci ciotki Pauline, która według mojej wiedzy nie miała nic na sumieniu. (30-31)

Pollack za wszelką cenę chce opowiedzieć tę historię bez zacietrzewienia, bez przemilczeń, zacierania śladów, bez złości i zachowując proporcje zbrodni. Jeśli drąży czyjeś sumienia, to własnej rodziny i własnego narodu. Rachunkiem sumienia po stronie słoweńskiej się nie zajmuje niemal wcale.

W pułapce nacjonalizmu

Oczywiście w archeologii pamięci Pollacka mapa zajmuje ważne miejsce. Dlatego przywracanie pamięci o ciotecznej babce Pauline to także opowieść o losach regionu, w którym niemieckość i słoweńskość przez lata zwalczały się wzajemnie. Nie, tu nigdy nie próbowano ani nie rozważano nawet, żeby ułożyć tę koegzystencję na stopie pokojowej.

Jeśli ktoś się za tym opowiadał, od razu w swojej mniejszości uznawano go za zdrajcę. Działo się tak w większości wielojęzycznych regionów Europy. Rządziły tam ślepy nacjonalizm, wzajemna niechęć, często nienawiść. (23)

Pauline w przeciwieństwie do swoich braci nigdy nie opowiedziała się za narodowym socjalizmem, była lojalna wobec słoweńskich sąsiadów. Jest żoną Słoweńca, nosi jego nazwisko. Trudno się dziwić, że nie czuje obaw przed jugosłowiańskimi partyzantami. Ona po prostu nic nie ma na sumieniu. Była ofiarą.

W rodzinie nikt jednak o tej niewinnej ofierze nie opowiada. Pollack odnotowuje za to, że w po 1945 roku w jego rodzinie obowiązywała narracja o tym, że niemiecka mniejszość jest ofiarą nienawiści ze strony słoweńskiej. I – zgodnie z zasadą kontry – dodaje, że w tej narracji nie ma słowa o prawdziwych ofiarach wielu narodowości ani słowa o zbrodniach nazistowskich. Zadziwiająca zaćma pamięci.

Odwaga Martina Pollacka polega na tym, że pisze ze strachu. Boi się, że może wychowanie w takiej rodzinie zostawiło w nim jakiś ślad. Choćby w postaci luk pamięci. Pisaniem ocala więc coś więcej niż tylko rodzinną biografię.

13 czerwca 2020