Wierząca w cud Oława

Kult 
Łukasz Orbitowski
Świat Książki 2019

Nagroda Literacka m.st. Warszawy 2020 dla Łukasza Orbitowskiego może zaskakiwać, ale naprawdę Orbitowskiemu należy się. Z trzech powodów. Po pierwsze, ma nosa do tematów. Już przy debiucie było widać, że jeśli zajmuje się powstaniem warszawskim, to potrafi to zrobić nie tylko inaczej, ale czule i zabawnie jednocześnie. Jeśli tematem ma być Kościół, to też poza banałem i schematem. Po drugie, Orbitowski umie zbudować opowieść, którą się czyta tak, jakby się ją słyszało. Za to go lubię. Podoba mi się jego ucho, słyszy mowę w jej żywej formie. 

Wie pan, co jeszcze mocno pamiętam? Te jebane helikoptery. 
[…]
Jednego człowieka widać tylko przez drugiego, nigdy samego, my nawzajem się w sobie odbijamy: na przykład ja w panu, w tym, co pan z mojego gadania spisze, zaś Henio też w Danusi. (34)

Po trzecie, potrafi być ironiczny. Swojski. Nie sili się przy tym i z pewnością daleko mu do autora zjadającego własny ogon. O nie. Orbitowski ma coś do powiedzenia i przyjemnie się go słucha.

Matka Boska odwiedza ogródki działkowe

Powieściowy Henio objawienie zawsze ma o 3 nad ranem. Matka Boska na chmurce pojawia się w 1983 roku na ogródkach działkowych w Oławie niedaleko Wrocławia.

Niewielka miejscowość od razu staje się – jak może niektórzy pamiętają – obleganą przez tłumy wierzących w cud i szukających wstawiennictwa Maryi. Partia szybko się o tym dowie, głos w sprawie zabierze gen. Wojciech Jaruzelski. Kościół za to oficjalnie niczego nie uznaje i o cudach nie chce słyszeć.

Ale i tak pielgrzymi z całego kraju tłumnie zaczynają nawiedzać Oławę, na wieść o Maryi, która pokazała się na ogródkach działkowych. Nic dziwnego, że miejscowy rencista Heniek wpada na pomysł, że trzeba wznieść sanktuarium, które – jakżeby inaczej – poświęci papież Polak. Wiele jest kościołów, które w PRL powstają wbrew władzy. Niewiele wznosi się wbrew Kościołowi. 

Potrzeba cudu ważniejsza od księdza

Orbitowski pokazuje, że Heniek jest typowym przedstawicielem Oławy, ale tak naprawdę jednym z nas, polskich nieudaczników, którym jedynie cud zsyła powołanie życiowe. I jeśli w życiu zdarzają się szanse nie do przegapienia, to ta jest jedną z nich. Trzeba zbierać datki i wybudować kościół.

Heniek mieszka z rodziną, nie do końca jest samodzielny, za to nareszcie może być narratorem opowieści. Kult to jego gawęda. 

Objawień maryjnych w Opatowie Kościół polski długo nie chciał uznać. Jak zresztą w podobnych przypadkach dzieje się często. W ludowym katolicyzmie to wierni przechwytują władzę nad sferą symboliczną, hierarchia traci więc swoje wpływy i niejako zmuszona zostaje zabiegać o uznanie. Lud decyduje o tym, co jest ważne. I tak świadkowie objawień i potrzeba cudu są ważniejsze od tego, co powie ksiądz albo biskup. Tak nasza polska specyfika.

Prowincjonalny urok Orbitowskiego 

Henryk wzorowany jest na rzeczywistej postaci – Kazimierzu Domańskim, który miał być świadkiem objawień. Tyle że – i tu jest najlepszy trick Orbitowskiego – powieściowy Heniek bardziej przypomina polskiego Janusza niż charyzmatycznego przywódcę, za którego Domański uchodził. To nie mogło się podobać hierarchom. Stowarzyszenie Ducha Świętego Kościół uznane zostało za sektę. Oficjalnie objawień nie uznano, ale Kościół po śmierci Domańskiego chętnie przejął sanktuarium wzniesione z datków pątników. 

Czujemy ich prowincjonalny urok, którego autor w żadnym momencie nie wyśmiewa. To trochę tak, jakby nagle odwiedzić dawno niewidzianą rodzinę na prowincji i poczuć szczerość ich wiary w to, czym się kierują i czego pragną. Nie było papieru toaletowego, Odra wylewała, ale czy tak wiele się od lat 80 zmieniło? Niekoniecznie. 

Z empatią 

Orbitowski nie zajmuje się literaturą faktu. Dlatego wykorzystuje historię objawień w Oławie, żeby pokazać bohaterów w sytuacjach, które przekraczają ich możliwości poznania. Zderzenie codzienności i niezwykłości staje się źródłem nie satyry czy kpiny, ale nieoczekiwanym źródłem olśnienia, szansy wyrwania z codziennej szarości. Słuchając Heńka, dociera do nas, w jakiej rutynie żyjemy na co dzień, pogodzeni z brakiem nadziei na ucieczkę.

Autor nie ocenia, nie naśmiewa się, ale i nie rozpacza. Traktuje na poważnie swoich bohaterów, z zaciekawieniem przyglądając się im w określonych sytuacjach. Co zrobią? Nigdy do końca nie wiemy.

Ironia Orbitowskiego nie bierze się z oceny postaci czy sytuacji, ale ze zderzenia językowego prowincjonalnego świata widzianego od środka.

Kult to książka napisana lekko i pewną ręką. Autor nie musi niczego udowadniać, może zaufać własnej metodzie pisania. Mamy więc do czynienia nie tyle z książką najbardziej dojrzałą, co z najbardziej świadomie skonstruowaną, z twórcą pewnym swego.

No i na koniec jeszcze urzekać może galopująca wyobraźnia. Od debiutu, kiedy wymyślił, że Krzysztof Kamil Baczyński przeżyje powstanie warszawskie. 

25 czerwca 2020