Debiut: Relacje jakby trochę prawdziwe. Spoza Instagrama
Relacje jakby trochę prawdziwe
Katarzyna Boyen
Novae Res 2021
Ze zdziwieniem i raczej dość późno odkryłam, że jest pisarz, który nazywa się Remigiusz Mróz. Pisze on dużo, nawet bardzo dużo. Książki są popularne, nawet szalenie. Zarabia krocie, szczególnie że pojawiły się seriale na podstawie jego książek. No i jest prawnikiem z wykształcenia.
Nie czytuję kryminałów, więc fenomen Remigiusza Mroza jest mi kompletnie obcy. Przez jakiś czas podobała mi się jego nonszalancka aktywność na Twitterze, ale i to z czasem (dość szybko, fakt), znudziło mnie.
Z prawników wrażenie na mnie zrobił debiut Krzysztofa Chronowskiego. Wracam z przyjemnością do Ruth Bader Ginsberg. Debiutancki zbiór opowiadań Katarzyny Boyen – adwokatki – długo czekał na lekturę. Już raz wyznałam, że lubię czytać debiutantów i lubię o nich pisać. Okoliczności przez długi czas nie pomagały, aż wreszcie ciekawość pokonała okoliczności.
Zwyczajność codzienności
Relacje jakby trochę prawdziwe mówią o sprawach przyziemnych i raczej niełatwych. A to pojawiają się wyznania miłosne w pijackich zwidach, a to ktoś odszedł, zanim zdążyliśmy zareagować, a to ktoś pije kawę w nieodpowiednim miejscu i czasie.
Codzienność? Katarzyna Boyen wydobywa z niej wszystko to, czym raczej nie pochwalimy się na profilach społecznościowych. Zwyczajność bywa atrakcyjna tylko wtedy, kiedy doda się szczypty ironii. Tej tutaj też nie będzie. Na szczęście.
Bohaterowie są w zasadzie przezroczyści. Nie widzimy ich twarzy, nie poznajemy imion. Nie wiemy o nich nic poza tym, co czują albo co ich spotyka. Czują się raczej parszywie. Znikają powoli albo nagle i bez śladu, jak kobieta zmywającą naczynia w pracowniczej kuchni.
Nieśpiesznie opowiadane relacje
O tego typu literaturze mówi się zazwyczaj, że jest melancholijna albo nieśpieszna. Może czasem dodaje, że chwyta życie w kadrze chwili i zatrzymuje uwagę na drobiazgu. Ale w Relacjach jakby trochę prawdziwych najbardziej wyczuwa się rytm codziennego tempa – bohaterowie więc raczej spieszą się gdzieś, czegoś nie zdążyli zrobić, czekają w napięciu na nieznajomą w kawiarni albo wpadają na rowerzystę, którego nie zauważyli na pasach.
Nieśpieszność bywa więc pozorna i pojawia się dzięki wszechwiedzącemu narratorowi, który z oddali przywołuje nam daną relację. Zamiast jednak faktografii dostarcza nam przede wszystkim tego, co nazwać by można emocjonalnym kontekstem zdarzeń.
I ten kontekst sprawia, że każde zdanie wyrwane ze struktury relacji staje się banałem. Tylko zdanie osadzone między otwarciem, zbliżeniem, opisem i detalem zaczyna ważyć.
Nie bez znaczenia jest inspiracja, której efektem stała się książka. Autorka przyznaje, że pisać zaczęła z przymusu, który poczuła w sobie. Próbuje więc zgodnie z tym wewnętrznym ciągiem poradzić sobie z emocjonalnością wypychaną z naszej codzienność mediów społecznościowych. Próbuje opowiedzieć nam o zwyczajności, w której nasza samotność – nawet ta lubiana i wybrana – wygrywa rywalizację z poczuciem, że coś w życiu przegraliśmy. Zaś prawdziwe opowieści o naszym życiu zawsze coś przysłania.
8 czerwca 2022