Debiut: „Nieobecność” Krzysztofa Chronowskiego
Gdybyś był powieścią ukazującą się w odcinkach, dałoby się ciebie czytać bez bólu głowy.
s. 66
Fragment i cykl na piedestał sztuki wynieśli romantycy. W tym roku mija 200. rocznica wydania Ballad i romansów, a ciemna aura nieoczekiwanych odkryć nad brzegiem Świtezi niezmiennie przyprawia mnie o dreszcze. Niezależnie od tego, ile razy czytam te same wersy.
Cykliczność Mickiewiczowskich ballad najmocniej i najsugestywniej opisała profesor Marta Piwińska, wskazując na swoisty koloryt uczuć:
Notuję tylko „tonację” tego cyklu — dwoistą, zagadkową, w której słychać ból i zauroczenie, pragnienie i lęk, mściwość i fascynację; nic więc dziwnego, że także podwójnie, żartobliwie i poważnie, w dwóch wariantach obok siebie wyraża się scena rozstania.
Marta Piwińska, Ballady i romanse, s. 37
Proza fragmentu
Nie próbuję porównać prozatorskiego debiutu Chronowskiego do debiutu Mickiewicza, choć kto by nie marzył o takim porównaniu? 😉 To, w czym widzę nawiązanie, dotyczy konsekwencji decyzji związanych z wyborem gatunkowym fragmentów układających się w cykl.
Z pewnością nie każdą książkę złożoną z krótkich form można rozpatrywać w kategoriach fragmentu i cyklu. Ale akurat niewielką debiutancką książkę Chronowskiego – tak. Proza tylko z pozoru nadaje się mniej do pokazania tajemnicy istnienia niż utajona moc poetyckiego obrazowania.
Biuro Literackie, które książkę wydało i firmuje swoją marką, ma w swoim dorobku długą listę wybitnych poetów. Chronowski został laureatem projektu wydawniczego „Pierwsza książka prozą 2020”. W zasadzie już tylko z tego powodu po książkę debiutanta warto sięgnąć. Zawodu nie będzie, bo autor wwierca się w nas każdym kolejnym zdaniem.
Wtedy w laboratorium zabarykadowali się z matką w środku, otoczyłeś ich kordonem i odkryłeś, że potrafisz mówić. Patrzę przez okno, brudne smugi na szybie bełtają widok przeciwległych kamienic, linia wysokiego napięcia brzęczy, to światła tej samej nocy!
s. 17
Nieobecność vs. obecność
Być może największą zaletą debiutanckiej książki Chronowskiego jest ostrość – słów i emocji kryjących się za nimi.
Chronowski próbuje przebić się przez kotarę języka. Chce przyłapać przezroczystość i niepokorność codzienności – w jej konkrecie, w zdarzeniach znaczących tylko w danym momencie, by umknąć zaraz naszej uwadze. Sięga po to, co frustruje, traumatyzuje, budzi złość. Rozpacz? W świecie tej prozy siłowo próbuje od niej uciec. Bez skutku.
Tokujesz, mocno akcentowane sylaby przebijasz przez hałas buntu. Nie myślisz o tym, co mówisz, tak jak nie myślisz o stawianiu kroków, podnoszeniu stóp, oddychaniu. Trafiasz w sedno za sednem, uderzasz, gdzie boli. W wojsku byłeś saperem, sapera nikt nie zastąpi.
s. 17
We fragmentach widzimy codzienność, natykamy się na nią po drodze, w dyżurce, we śnie. Ale choć mowa głównie o nieobecnych (umarłej siostrze, ojcu, kimś, kto się powiesił, straconych okazjach, minionych momentach), nieoczekiwanie Nieobecność staje się zapisem obecności – w karbowanych drzwiach, pudełkach po bombonierkach, drobnych momentach zapisanych w pamięci, przeczytanej książce…
Konteksty odbiorcze
Banałem jest twierdzić, że nasza własna codzienność, osobiste lektury tworzą kontekst odbioru. Decydują o tym, w co wczytujemy się i co wyczytujemy. Nieobecność przyszła do mnie w czasie długiej choroby – jak zawsze i jak każdego: zaskakującej pojawieniem się w najmniej odpowiednim momencie.
Nieznośność tego stanu wiązała się z brakiem przekonania, że „to coś poważnego”, a jednocześnie z tygodnia na tydzień stan pogarszał się, by zamienić się w zapalenie płuc. W gorączce, bólu i poczuciu nierealności po trzech tygodniach czułam się niczym Hans Castorp, który do sanatorium przyjechał na chwilę, a spędził „w chorobie” siedem lat.
Wówczas, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało pogorszenia, Nieobecność zaskakiwała mnie (ale i drażniła) dziwnym klimatem nawarstwiających się scen i szczegółów, tworzących dziwną mozaikę tej części życia, która objawia się melancholijnym poczuciem rezygnacji wymieszanej (rywalizującej?) z nadzieją.
Kiedy wreszcie wersja życia z Czarodziejskiej góry przestała być moim udziałem, oddech wrócił do normy, Nieobecność objawiała mi się wyrazistym zwycięstwem obecności: życia przede wszystkim w jego najbardziej banalnym ujęciu – trwania z dnia na dzień. Chwilę później w okolicach Kijowa spadły pierwsze bomby. Wojna w Ukrainie złączyła obie perspektywy: umykającego (pogarszającego się) życia oraz budzenia się w poczuciu ocalenia. Ulgi odczuwanej przez każdego, kto zasnął za kierownicą, zjechał na pobocze i przeżył, bo nie było drzew.
W centralnej czy zachodniej Polsce z pewnością wojnę czujemy mniej. Ale oglądając falę uciekających przed bombami, słuchając relacji przyjaciół, znajomych, nie sposób nie budzić się bez nerwowego kompulsywnego spoglądania w telefon, czy dziś dadzą o sobie znać?
Pozornie bezpieczne trwanie u Chronowskiego potrafi u czytelnika wywołać ucisk w żołądku. Ten sam, który towarzyszy nam, gdy oglądamy zdjęcia wojenne.
29 marca 2022