Rozmontowany mit Florydy
Floryda
Lauren Groff
przeł. Dobromiła Jankowska
Pauza 2020
Chyba nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie przekonujące i emocjonalne polecenie jednego z czytelników bloga. Napisał mi, że książka nie puszcza go od wielu dni.
I mnie też nie puszczała, choć trudno mi jednoznacznie powiedzieć, czy to aby na pewno zaleta.
Opowiadania Lauren Groff są podszyte niepokojem, dziwnymi podskórnymi emocjami. Nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić, kiedy udzielą się czytelnikom.
Zapomnijcie o katharsis. Lektura przypomina raczej radzenie sobie z osłabieniem i gorączką, kiedy poparzyliśmy ciało słońcem. Albo kiedy dopadła nas choroba w środku lata.
Ulubienica Obamy, zwolenniczka aborcji
Lauren Groff, rocznik 78, należy do młodego pokolenia pisarek amerykańskich. Jej książkę Fatum i furia Barack Obama zaliczył do swoich najważniejszych lektur roku, co przełożyło się natychmiast na kasowy i czytelniczy sukces.
„The Guardian” główną bohaterkę Fatum i furii Mathilde umieścił na trzecim miejscu listy wściekłych kobiet znanych z książek (obok Carrie Stephena Kinga i Medei Eurypidesa).
Groff nie unika zabierania głosu w debatch publicznych. Aktywnie komentuje na Twitterze. Zwolenniczka prawa do aborcji i eutanazji. W czasie wizyty w Izraelu pojechała do Hebronu, czym także pochwaliła się w mediach społecznościowych. Raczej do Izraela już jej nie zaproszą.
Jej zbiór opowiadań Floryda to także wyznanie wiary w małą formę literacką, w siłę opowiadania.
Nie ma nic pewnego
Regułą świata Groff jest tymczasowość. Nie ma trwałych relacji międzyludzkich. Brakuje ciągłości życia rozumianego jako trwanie. Za każdym rogiem czai się niepokój. Katastrofa wisi w powietrzu. Niepozornie przechadza się między nami niczym pantera z okładki książki.
Groff opowiada o tym, co ją uwiera w trzewiach. O macierzyństwie, kryzysie klimatycznym, lęku związanym ze śmiercią, przemijaniem. O mrocznych stanach kobiecości.
Niezauważalnie stałam się kobietą, która wrzeszczy, a ponieważ nie chcę być kobietą, która wrzeszczy, której dzieci chodzą wokół z czujnymi, znieruchomiałymi buziami, zaczęłam po kolacji sznurować adidasy i wychodzić na spacer na szarzejące ulice, zostawiając rozbieranie, mycie, czytanie i śpiewania oraz układanie chłopców do snu mojemu mężowi, mężczyźnie, który nie wrzeszczy.
To wszystko rezonuje na poziomie emocji, ale niekonicznie na poziomie konkretu. Bo jak opowiedzieć o kryzysie egzystencjalnym, nie osuwając się w banał metafory?
Rozmontowany mit Florydy
W niepewnym świecie Groff uczepia się miejsca. Z nadzieją, że topograficzny punkt niczym pinezka z Google Map utwierdzi nas w realności istnienia.
Floryda – upragnione miejsce wakacyjnych podróży, oaza spokoju dla złaknionych relaksu amerykańskich emerytów – u Groff pozbawiona została wszystkich swoich przymiotów.
Mit Florydy zostaje rozmontowany. Staje się kłębowiskiem pająków, węży i aligatorów.
Krajobraz niewyraźny, nieostry, prześwietlony słońcem odsyła do czegoś poza nim. Człowiek zamiast podziwiać widoki, zaczyna zagłębiać się w sobie.
Bo florydzki pejzaż wchodzi w krwiobieg. Udziela niejako języka emocjom i stanom wewnętrznego rozbicia:
Myślałam o falach snów przepływających przez dziecięce mózgi, zmywających drobną, nieistotną pianę dzisiejszego dnia, żeby mogły napłynąć jutrzejsze, cięższe prawdy.
Trudno z narracji wyłuskać miejsce realnie ulokowane na mapie. Bo Floryda w wersji Lauren Groff stała się narracją. Literaturą, która w pewnym sensu jest dumnie zdystansowana. Nowojorsko psychoanalityczna. Erotyczna? Hm, raczej wikła się w niemocy kryzysu i emocjonalnego niepokoju. A może to tylko znużenie upałem?
31 marca 2021